niedziela, 10 maja 2009

Rekomendacja. Michelle Houellebecq "Cząstki elementarne"


Michel Houellebecq Cząstki elementarne, przeł. Agnieszka
Daniłowicz-Grudzinska
FRAGMENT:


Znalezli taksówke, która zawiozła ich do dzielnicy Hal, zjedli kolacje w restauracji otwartej cała noc. Na przystawke Bruno wział rolmopsy. Pomyslał sobie, że teraz może sie stać cokolwiek; ale w sekundę później zdał sobie sprawe, że to przesada. W jego umysle, owszem, możliwosci było mnóstwo: mógłby utożsamic sie z jakąś ogromną polna mysza, solniczka lub z polem energii; jednak$e w jego ciele zaczał sie ju$ powolny proces destrukcji; podobnie działo sie z ciałem Christiane. Pomimo regularnych nawrotów nocy swiadomosc jednostki przetrwa do konca w ich $yjacych osobno ciałach. Rolmopsy zdecydowanie nie mogły na to nic poradzic; ale okon morski z jarzynami te$ nie byłby $adnym rozwiazaniem. Christiane zachowywała kłopotliwe i nieco tajemnicze milczenie. Jedli oboje ze smakiem "kapuste po królewsku", czyli z kilkoma rodzajami mies i domowymi parówkami z regionu Montbéliard. W stanie miłego odpre$enia charakterystycznego dla meżczyzny, którego dopiero co z uczuciem i namietnoscia doprowadzono do orgazmu, Bruno przelotnie pomyslał o swoich obowiazkach zawodowych, które można by strescic nastepująco: jakie miejsce powinien zajmowac Paul Valéry w programach nauczania literatury francuskiej w klasach o profilu matematycznym? Po zjedzeniu dania z kapusty, zamówieniu kawałka munstera kusiło go własciwie, $eby odpowiedziec: żadne.

– Jestem zupełnie bezużyteczny – powiedział Bruno z rezygnacja w głosie.

–Nawet swin nie umiem hodować. Nie mam pojecia o wytwarzaniu parówek, produkcji widelców czy telefonów komórkowych, nie znam sie na fabrykowaniu wszystkich tych przedmiotów, które mnie otaczaja, których używam czy które w siebie wchłaniam; nie potrafie nawet zrozumiec, jak przebiega proces ich wytwarzania. Gdyby produkcja przemysłowa miała sie któregos dnia z jakichs powodów zatrzymac, gdyby in$ynierowie czy wyspecjalizowani technicy znikneli pewnego dnia z powierzchni ziemi, nie umiałbym spowodowac, by ich praca została na nowo podjeta. Gdybym sie znalazł poza naszym kontekstem ekonomicznoprzemysłowym, nie prze$yłbym: nie wiedziałbym, jak zdobyc po$ywienie, jak sie ubierac, chronic przed zła pogoda; moja wiedza w dziedzinie techniki jest znacznie słabsza ni$ ta, która posiadał neandertalczyk. Jestem całkowicie zale$ny od otaczajacej mnie społecznosci, bedac własciwie jej zbedny; jedyne, co umiem robic, to pisac sredniej jakosci teksty o przestarzałych wytworach kultury. Dostaje jednak za to pensje, nawet całkiem niezła pensje, wy$sza od przecietnej. Wiekszosc otaczajacych mnie ludzi jest w takiej samej sytuacji. W gruncie rzeczy jedyna znana mi osoba, która jest użyteczna, to mój brat.
– A cóż on takiego nadzwyczajnego zrobił? Bruno zastanowił sie, przesunał na talerzu kawałek sera, szukajac trafnej odpowiedzi.
– Stworzył nowy gatunek krów. To tylko przykład, ale pamietam, że jego prace przyczyniły sie do powstania krów genetycznie zmodyfikowanych, produkcja mleka zwiekszyła sie, a jego wartosc od$ywcza znacznie wzrosła. Zmienił oblicze swiata. Ja niczego nie zrobiłem, niczego nie stworzyłem; niczego swiatu nie dałem.
– Nie zrobiłes też niczego złego... – Twarz Christiane zachmurzyła sie, szybko skonczyła jesc lody. W lipcu 1976 roku spedziła dwa tygodnie w posiadłosci di Meoli, na zboczach Ventoux, w tym samym miejscu, gdzie Bruno przebywał poprzedniego roku z Annabelle i Michelem. Gdy opowiedziała to teraz Brunowi, oboje zachwycili sie takim zbiegiem okolicznosci; zaraz potem odczuła z tego powodu dotkliwy $al. Gdyby spotkali sie w 1976 roku, gdy on miał dwadziescia lat,
a ona szesnascie, ich $ycie, pomyslała sobie, mogłoby wygladac zupełnie inaczej. Ta mysl była pierwszym sygnałem, po którym poznała, że sie zakochuje w Brunie.

– Własciwie – podjeła Christiane – to zbieg okolicznosci, ale nie taki znów nieoczekiwany. Moi beznadziejni rodzice nale$eli do srodowiska o libertynskich obyczajach, troche tacy beatnicy z lat piecdziesiatych, twoja matka te$ sie tam pokazywała. Mo$e nawet sie znaja, ale nie mam najmniejszej ochoty tego dociekac. Gardze tymi ludzmi, moge nawet powiedziec, że ich nienawidze. Sa przedstawicielami zła, wyprodukowali zło, ja akurat moge to stwierdzic z cała pewnoscia. Bardzo dobrze pamietam to lato 1976 roku. Di Meola umarł dwa tygodnie po moim przyjezdzie; miał raka w koncowym stadium i zdawało sie, że już nic tak naprawde go nie interesuje. Mimo to próbował mnie podrywac; wtedy byłam całkiem niezła; ale tak bardzo nie nalegał, chyba zaczynał ju$ okropnie cierpiec. Od dwudziestu lat odgrywał komedie sedziwego medrca, inicjacja duchowa itd., wszystko po to, $eby zaliczac małolaty. Trzeba przyznac, $e trzymał do konca swój styl. Dwa tygodnie po moim przyjezdzie za$ył trucizne, cos niezbyt mocnego, działa dopiero po kilku godzinach; potem przyjmował u siebie wszystkich obecnych w posiadłosci, poswiecajac ka$demu po kilka minut, taka "smierc Sokratesa", rozumiesz, co mam na mysli. Mówił zreszta o Platonie, tak$e o Upaniszadach, o Lao-tse, normalny cyrk. Mówił te$ du$o o Aldousie Huxleyu, przypominał, że go niegdys znał, opisywał ich rozmowy; mo$e troche dodawał, przecie$ ju$ umierał. Kiedy nadeszła moja kolej, byłam bardzo przejeta, poprosił mnie tylko, żebym rozpieła bluzke. Popatrzył na moje piersi, potem próbował cos powiedziec, ale nic nie mogłam zrozumiec, mówienie przychodziło mu z trudem. Nagle uniósł sie na fotelu, wyciagnał dłonie w kierunku mojego biustu. Nie zareagowałam. Wtulił na chwile twarz miedzy moje piersi, potem znowu opadł na fotel. Rece bardzo mu sie trzesły. Głowa dał mi znak, $ebym ju$ wyszła. W jego spojrzeniu nie zauwa$yłam $adnej inicjacji duchowej, $adnej madrosci; w jego spojrzeniu widziałam tylko strach. Umarł, kiedy zapadła noc. Przedtem poprosił, $eby na wzgórzu wzniesiono żałobny stos, na którym miał zostac spalony. Zebralismy gałezie, potem zaczeła sie ceremonia. David podpalił $ałobny stos swojego ojca, w oczach miał dziwny błysk. Nic o nim nie wiedziałam, tyle tylko, $e gra muzyke rockowa; przyprowadził ze soba jakichs dziwnych typów, wytatuowani Amerykanie na motorach, w skórzanych ubraniach. Przyszłam z jedna kole$anka, po zapadnieciu nocy nie czułysmy sie zbyt pewnie. Kilku muzyków grajacych na tam-tamach usiadło przy ogniu, zaczeli powoli bic w bebny w powa$nym rytmie. Uczestnicy ceremonii tanczyli, ogien grzał mocno, jak zwykle wszyscy sie rozbierali. Eeby kremacja mogła sie odbyc zgodnie z przepisami, trzeba w zasadzie miec kadzidło i drzewo sandałowe, a mysmy zebrali tylko le$ace na ziemi gałezie, prawdopodobnie zmieszane z rosnacymi tam ziołami: tymiankiem, rozmarynem, czabrem, tak $e po półgodzinie wydzielajacy sie zapach przypominał zapach barbecue. Zauwa$ył to którys z kolegów Davida, gruby facet w skórzanej kamizelce, z długimi i tłustymi włosami, bez kilku przednich zebów. Jakis inny, wygladajacy na hipisa, wytłumaczył, $e u wielu prymitywnych plemion spożywanie zmarłego wodza jest rytuałem połaczenia o niezwykłej sile. Ten bezzebny potrzasnał głowa i zaczał sie podsmiewac; David podszedł do dwóch
pozostałych i zaczał z nimi dyskutowac, rozebrał sie do naga, jego ciało w swietle płomieni było doprawdy piekne, z pewnoscia uprawiał gimnastyke. Poczułam, że sprawy moga przybrac bardzo zły obrót, szybko poszłam spac. Niedługo potem wybuchła burza. Sama nie wiem, dlaczego wstałam i wróciłam obejrzec stos. Jakies trzydziesci zupełnie nagich osób tanczyło ciagle na deszczu. Którys z me$czyzn złapał mnie brutalnie za ramiona, pociagnał w strone stosu, zmuszajac do patrzenia na to, co zostało z ciała. Widac było czaszke z pustymi oczodołami. Kawałki ciała nie spaliły sie równomiernie, czesc była pomieszana z ziemia, tworzac cos w rodzaju bryłki błota. Zaczełam krzyczec, facet mnie puscił, udało mi sie uciec. Wyjechałysmy stamtad z koleżanka nastepnego dnia. Nigdy wiecej nie słyszałam już o tych ludziach.
– Nie czytałas artykułu w "Paris Match"?
– Nie.
Christiane wyraznie sie zdziwiła, Bruno zamilkł, zamówił dwie kawy. Z biegiem lat wyrobił sobie cyniczna i pełna agresji, typowo meska koncepcje życiowa. Swiat jest zamknietym terenem, zwierzecym skowytem; wszystko jest otoczone zamknietym i ciasnym horyzontem, łatwym do zauwa$enia, lecz niedostepnym: horyzontem prawa moralnego. Jest wszak że napisane, że miłosc
zawiera w sobie prawo i je spełnia. Christiane patrzyła na niego uważnym i czułym wzrokiem; miała nieco zmeczone oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz